Kosmetyczne rozczarowania ostatnich miesięcy
Byli ulubieńcy, więc żeby nie było tak różowo, czas sobie trochę ponarzekać 😀
Jak już widzicie po tytule, przychodzę do Was dzisiaj z postem na temat kosmetyków, które w ostatnich miesiącach mnie rozczarowały.
O bublach i rozczarowaniach piszę na moim blogu dość rzadko, a to z tego względu, że jakoś mam szczęście do naprawdę dobrych kosmetyków. Jednak jak każdemu, zdarzają mi się również takie produkty, które się u mnie nie sprawdzają, albo które nie spełniają moich oczekiwań. Jeśli są to mniejsze rozczarowania, piszę o tym w minirecenzjach w moich denkach.
Dzisiaj natomiast, chcę Wam opowiedzieć o tych większych rozczarowaniach.
Moje kosmetyczne rozczarowania ostatnich miesięcy
Zacznijmy od kosmetyku do pielęgnacji włosów.
Jeśli śledzicie mojego bloga, to zapewne wiecie, że pielęgnacja włosów jest dla mnie równie ważna, co pielęgnacja twarzy. Testuję naprawdę sporo kosmetyków do włosów i zawsze cieszę się, kiedy znajduję takowy chociażby w beauty boxie 😉
I tak było w przypadku produktu marki Gliss Kur, który znalazłam w limitowanej edycji pudełka ShinyBox Create Your Style.
Z kosmetykami marki Gliss Kur mam relację love-hate, choć ta love jest znacznie rzadziej. Myślałam jednak, że odżywka z serii Supreme Length, dobrze się u mnie sprawdzi, bo obietnice producenta były naprawdę zachęcające. W skrócie – kosmetyk miał odbudowywać zniszczenia na całej długości włosów, ułatwiać ich rozczesywanie i zapewniać sypkość.
Nie oczekiwałam od tej odżywki odbudowania zniszczeń, bo sama odżywka tego nie zrobi, ale miałam nadzieję przynajmniej na ułatwione rozczesywanie i nawilżenie włosów. Niestety ta odżywka zrobiła z moich włosów siano. Nie nawilżyła ich jakoś specjalnie, ani nie wygładziła, a rozczesywanie wcale nie było ułatwione. W dodatku nie chciały się układać, więc musiałam się mocno namęczyć, żeby cokolwiek z nimi zrobić.
Na plus można jej zaliczyć przyjemną konsystencję i ładny zapach, ale nie tego oczekuję od odżywek do włosów.
Moje kosmetyczne rozczarowania – pielęgnacja twarzy
Wśród moich rozczarowań znalazł się również kosmetyk do pielęgnacji skóry twarzy. I jest mi z tego powodu bardzo smutno, ponieważ wiązałam z nim spore nadzieje, bo obietnice producenta naprawdę robią wrażenie 🙁
Mam tutaj na myśli Krem wodny nawilżający marki BISHOJO, który znalazłam w lipcowym ShinyBoxie. Dobry krem nawilżający to moje must have, ponieważ moja skóra wymaga naprawdę solidnego nawilżenia. Niestety ten krem mi go nie dostarcza. Owszem, w trakcie aplikacji miałam wrażenie przyjemnego nawilżenia, a skóra była zmiękczona i wygładzona. Jednak już po 2-3 godzinach, ten efekt znikał. Nawet w te dni, kiedy nie robiłam makijażu, moja skóra potrzebowała dodatkowej porcji nawilżenia.
Od takich kosmetyków oczekuje się niestety czegoś więcej. Żałuję, że się u mnie nie sprawdził, ale nie ma tego złego… Oddałam ten krem mojej Mamie, która jest z niego zadowolona i bardzo sobie chwali jego działanie 🙂
Jak widać na tym przykładzie, to co u jednych się nie sprawdza, u innych zdaje egzamin.
Moje kosmetyczne rozczarowania – pielęgnacja ust.
W ostatnim czasie nie miałam też szczęścia do kosmetyków do ust. Produktów tego typu używam regularnie i mam do nich wielki sentyment, dlatego zawsze mam spore zapasy.
I w tychże zapasach, długo na swoją kolej czekał olejek do ust Caring Lip Oil Raspberry, marki AA. Uwielbiam olejki do pielęgnacji ust, zwłaszcza w lecie i właśnie na lato postanowiłam go sobie zostawić. Niestety za bardzo się nie polubiliśmy, ponieważ nie spełnia on moich oczekiwań.
Co prawda ma przyjemną konsystencję, która ładnie sunie po ustach, ale nałożony zachowuje się bardziej jak lekki błyszczyk, niż jak olejek. W dodatku daje poczucie komfortu i nawilżenia tylko wtedy, kiedy jest na ustach, a znika z nich bardzo szybko.
Poza tym, jego opakowanie jest mocno niedopracowane, ponieważ za każdym razem, kiedy je zakręcam, sporo produktu wydostaje się na zewnątrz. Jest to dość kłopotliwe, ponieważ trzeba je za każdym razem wycierać, bo inaczej wszystko wkoło upaprane jest olejkiem. Raz zrobiłam sobie takie „kuku” w torebce, a doczyścić podszewkę z takiego produktu, jest naprawdę bardzo ciężko.
Na plus zaliczam mu bardzo fajny aplikator, który jest wygodny w użyciu oraz śliczny zapach.
I gdyby ten zapach przekładał się również na walory smakowe produktu, to wybaczyłabym temu olejkowi wszystko inne. Niestety na ustach pozostawia bliżej nieokreślony, oleisty posmak, który co prawda po chwili znika, ale jest dla mnie wielkim minusem.
Szkoda, bo zapowiadał się naprawdę fajnie, a ze względu na to, że mamy jedynie 3 miesiące na jego zużycie po otwarciu, na pewno nie uda mi się go zużyć.
Drugi produkt, rozczarował mnie chyba jeszcze bardziej.
Wprost uwielbiam balsamy i pomadki do ust marki Nivea, więc kiedy pojawiła się nowość, w postaci Pop-Ball, czyli Pielęgnującego balsamu do ust, nie mogłam sobie odmówić jej przetestowania. Podczas jednej z promocji w Rossmannie, skusiły mnie nie tylko zapewnienia producenta, ale również śliczne jajeczko, które jest nietypowym, jak dla kosmetyków do ust tej marki opakowaniem. Wybrałam wersję Malina i Czerwone jabłko, bo to urocze, różowe cudo, wprost krzyczało do mnie z półki, żeby je ze sobą zabrać 😀
Poza zapachem, to właśnie opakowanie miało być największą zaletą tego balsamu. Niestety, choć początkowo łatwe w użyciu i z dobrym zamknięciem, kiedy zużyłam wierzchnią warstwę, okazało się totalnym niewypałem. W jego środku została bowiem prawie połowa kosmetyku (jego pojemność to 7 g), a wydłubanie go stamtąd było bardzo trudne. Nie lubię marnować kosmetyków, więc wyciągnęłam ile się dało, roztopiłam i przelałam do zakrętki.
Samo działanie balsamu też nie jest powalające, ponieważ bardzo krótko utrzymuje się na ustach. U mnie jest to około 30 minut, więc muszę go systematycznie dokładać, aby czuć komfort na ustach. Co prawda ładnie je nawilża, ale znowu, jak w przypadku olejku powyżej, jest ono wyczuwalne tylko wtedy, kiedy balsam jest na wargach. Gdy tylko z nich schodzi, znowu stają się suche. Posiadaczki mocno spierzchniętych ust, na pewno nie będą z niego zadowolone.
W dodatku nie można go nałożyć zbyt dużo, ponieważ pozostawia bardzo nieestetyczne, białe ślady.
Natomiast ogromny plus za obłędny zapach, który mogłabym wąchać bez końca! <3
I gdyby jeszcze za tym zapachem szedł smak, a smaku to cudo nie ma niestety żadnego. To sprawia, że dla mnie nie jest tak komfortowe w używaniu, jak mogłoby być.
Podsumowując: spodziewałam się hitu, z wielkim WOW, a dostałam przeciętniaczka o boskim zapachu(!), w uroczym wdzianku i nic poza tym 😉
Wielka szkoda!
Moje kosmetyczne rozczarowania – kosmetyki do makijażu
Czas na rozczarowania w kategorii makijaż. W tej kategorii mam aż trzech gagatków.
Pierwszym z nich jest Baza rozświetlająca pod makijaż BE GLAM, marki Lirene. Przywiozłam ją z kwietniowego spotkania blogerek i byłam jej szalenie ciekawa. Tym bardziej, że nie jest to baza silikonowa, a zapewnienia producenta o przedłużaniu trwałości makijażu, czy dodatkowych właściwościach pielęgnacyjnych, brzmiały obiecująco.
Niestety nie polubiłyśmy się. I to od pierwszego użycia.
Co prawda, nałożona na skórę pięknie ją rozświetliła i wygładziła, jednak po nałożeniu podkładu, nie było już tak różowo… Powiedzieć, że wyglądał mało estetycznie, to spore niedomówienie, bo podkład najzwyczajniej w świecie się rolował. I to bardzo mocno.
Początkowo myślałam, że jest to problem podkładu, ale baza nie chciała współpracować z żadnym stosowanym przeze mnie podkładem. Ładnie nałożyć dał się na nią jedynie krem BB. Niestety w ciągu dnia zaczął się ważyć, a jego trwałość absolutnie nie została przedłużona.
Koniec końców, poleci dalej w świat. Może u kogoś innego sprawdzi się lepiej. Ja mówię jej stanowcze NIE!
Kolejne moje rozczarowanie, to kredka do oczu.
A raczej automatyczna konturówka, Twist Matic Eyes, marki MIYO. Znalazłam ją listopadowym pudełku ShinyBox i stwierdziłam, że świetnie się nada do nakładania na górną linię wodną i do wypełniania luk pomiędzy rzęsami, bo miała być wodoodporna i longlasting.
Niestety longlasting nie jest. I gdyby odbijała się na dolnej linii wodnej jedynie bezpośrednio po aplikacji, mogłabym to przeżyć. Wystarczyłoby usunąć to odbicie patyczkiem kosmetycznym.
Jednak potrafi to robić również w ciągu dnia, czasem nawet wielokrotnie. Dolną linię czarną kredką wodną podkreślam bardzo rzadko i tylko w przypadku mocnego smokey, dlatego bardzo mnie denerwuje.
Natomiast sama kredka jest bardzo wygodna w aplikacji i ma naprawdę fajną, przyjemną w pracy formułę. Nie podrażnia oczu, co też jest jej ogromnym plusem. Gdyby była choć trochę bardziej trwała, byłaby ideałem.
Kredka oczywiście zostaje ze mną, ale zmieniłam jej przeznaczenie.
Ostatnim kosmetykiem, który w ostatnim czasie mnie rozczarował, jest pomadka.
I jest to też ogromny zawód, bo akurat kosmetyki z tej serii do tej pory sprawdzały się u mnie dobrze.
Mam tu na myśli pomadkę w kredce Intense Colour Moisturizing Lipstick, marki Bell, z serii HYPOAllergenic, która trafiła do mnie w czerwcowym ShinyBoxie. Bardzo się z niej ucieszyłam, bo jest to pomadka kremowa, nawilżająca, a takiej ostatnio w mojej kolekcji brakowało. W dodatku trafił mi się śliczny, fuksjowy kolor, wprost idealny na lato w bardzo ładnym, wygodnym opakowaniu.
Niestety tutaj kończą się jej atuty. Bo choć faktycznie pomadka jest przyjemnie kremowa, wręcz masełkowata, sunie po ustach jak marzenie i rozprowadza się równomiernie, to jej noszenie nie należy niestety do przyjemnych.
Żeby było jasne – na ustach jest niesamowicie komfortowa, faktycznie ma się wrażenie nawilżenia, ale jej trwałość to po prostu jeden wielki dramat.
Praktycznie już po godzinie od nałożenia, potrafi się dosłownie rozlać poza kontur ust, a w przypadku takiego mocnego koloru, wygląda to po prostu tragicznie… Dosłownie przestraszyłam się patrząc na siebie w lusterku, bo z taką rozjechaną pomadką na ustach wyglądałam jak klaun 😀
W dodatku, naprawienie tego graniczy z cudem, bo na skórze zostają bardzo mocne ślady, których nie da się w sposób delikatny usunąć.
Może jasny kolor byłby łatwiejszy do ujarzmienia, ale z tą pomadką, choć ma piękny, intensywny, wibrujący kolor, muszę się niestety pożegnać 🙁
Koniec tych narzekań, bo to już wszystkie moje kosmetyczne rozczarowania ostatnich miesięcy. Celowo nazywam te produkty „rozczarowaniami”, a nie „bublami”, ponieważ fakt, że u mnie się nie sprawdziły, nie znaczy, że dla kogoś nie stały się ulubieńcami, czy hitami.
Jak to mówią „nie wszystko dla każdego” i tego się trzymajmy 😉
Ja lubię krem od Bishojo ;D. U mnie największym rozczarowaniem okazał się kolejny krem zluszczajacy od dermatologa, który nie przyniósł zadnej poprawy 😉
I o tym właśnie napisałam, że to, co u jednych się nie sprawdza, dla innych jest ulubieńcem 🙂
gliss kur kiedyś używałam ten w wersji złotej, dopóki nie zaczął mi tak obciążać włosów że nie dawałam sobie rady
Ja z tej firmy uwielbiałam kiedyś serię Million Gloss 🙂
U mnie tez kochana na cale szczescie buble zdarzaja sie rzadko 😉 Ciekawily mnie te jajeczka od Nivea, kiedy bylo o nich glosno, ale widze ze nie warto wiec sie nie skusze <3
To nic, tylko się cieszyć, bo przecież o to chodzi, żeby używać produktów, które się sprawdzają 😉
Myślałam, ze taki wodny krem to się lepiej sprawdzi.
Ja też i jestem bardzo zawiedziona 🙁 Niestety moja skóra potrzebuje solidniejszej dawki nawilżenia.
Dobrze wiedzieć. Wiem, czego unikać w przyszłości 🙂
To, że u mnie się nie sprawdziły, nie znaczy, że u Ciebie też tak będzie Kochana 😉
Racja, ale będę bardziej ostrożniejsza 🙂
Ten balsam do ust NIVEA dla mnie tylko ładnie pachnie, na początku wydawał się super – dokładałam go co jakiś czas bo myślałam, że to ja go tak zjadam – jednak okazuje się, że to jednak jego słaba trwałość/szybkie wchłanianie/słabe nawilżenie (?),
krem Bishojo miałam inną wersję ale też mam podobne odczucia
Czyli mamy bardzo podobne zdanie na ich temat.
Szkoda, że ta pomadka od Bell się nie sprawdziła. Zazwyczaj ich kosmetyki się u mnie fajnie sprawdzają 🙂
U mnie też, więc tym bardziej żałuję, bo formułę ma świetną!
Miałam ten krem wodny, dla mnie zbyt lekki, nie nawilżał dobrze.
Dokładnie to samo u mnie :/
Szkoda, że krem wodny Cie rozczarował. Myślałam, że lepiej się sprawdza i miałam na niego ochotę .
Ja też tak myślałam, ale niestety dla mnie jest za mało nawilżający.
miałam kilka razy tę rozświetlającą bazę Lirene i jestem szczerze zdziwiona Twoją opinią, na mojej suchej skórze spisywał się super i współgrał z każdym rodzajem podkładu
Chyba wszystko zależy od skóry, bo wiem, że nie tylko u mnie się nie sprawdza, ale mam też takie koleżanki, dla których ta baza jest hitem.
Ja się skusiłam na pomadkę od Bell z tej samej serii. Mam takie samo wrażenie jak ty rozlewa się za usta trzeba bardzo uważać.
No trzeba. Zwłaszcza przy ciemnych, mocnych kolorach, bo można chodzić z pomadką na całej twarzy, na zębach, a nawet włosach 😀
Szkoda, zwłaszcza tej odżywki. Będę omijać szerokim łukiem
Być może u Ciebie się sprawdzi, kto wie? 😉 Moje włosy niestety potrzebują czegoś mocniejszego.
Już bardziej pokręconego opakowania po balsamie do ust to ja nie widziałam.
Ja bardzo nie lubię marnować produktu, a tu niestety sporo się zmarnuje :/
U mnie ta baza z Lirene super się sprawdziła 😀
No i właśnie o tym piszę – dla jednych rozczarowanie, dla innych ulubieniec 😉
a ja się polubiłam z tym balsamem do ust Nivea, tyle że miałam w wersji miętowej
Może miętowa wersja jest lepsza 😉
Rzadnego z tych produktów nie miałam i nie wiem jak sprawdziły by się u mnie
Kto wie, może byłabyś z nich zadowolona 😉
Szkoda, że krem wodny nawilżający od BISHOJO Cię rozczarował.
Też bardzo żałuję 🙁
Ja tego kremu Bishojo nawet nie zdążyłam użyć, ale widzę, że niewiele tracę 😛
Może u Ciebie by się sprawdził 😉 Moja Mama bardzo go sobie chwali 🙂
Twoje trzy pierwsze produkty , które Cie rozczarowały utwierdzają mnie w przekonaniu , że nie warto skreślać produktu jak u kogoś innego się nie sprawdziły. U mnie spisały się one całkiem ok, więc warto każdy kosmetyk ocenić osobiście.